poniedziałek, 5 kwietnia 2010

Wyrzuty sumienia i nie tylko...



Poszlam z Menszem po nowy telefon. Dla Mensza nowy. Niszczy je strasznie. Padlo na Nokia E72. Dla mnie to bez znaczenia czy E72 czy T56. Szczerze mowiec kompletnie sie na tym nie znam i kompletnie nie kojarze konkretnych modeli. Wstyd mi kiedy ktos mnie pyta jaka ma pamiec moj komputer, albo tez jaki posiadam model telefonu? A ja niestety nie umiem odp na te skomplikowane dla mnie pytania. Wowczas lapie sie za glowe, ze powinna wiedziec a jednak tego nie wiem...Staram sie zapamietywac, lecz bardzo szybko informacja ta ulatuje. Cos bardziej zaprzata ma glowe niz telefon czy inne gadzety dostepne na rynku.


W kazdym razie zakup telefonu przedluzal sie. Nie mieli tego modelu w kolejnych punktach, czas uplywal, moim zdaniem niepotrzebnie. Bo co jak co, ale nie cierpie tracic czasu na zakupy.

W koncu znalezlismy jedyny punkt, ktory mial na stanie poszukiwany przez nas model telefonu.

Procedura sprzedazy przeciagala sie rowniez. 20 min, 40 min, godzina...Ponad 1.30 godziny spedzilismy w sklepie na wypisanie umowy zakupu. I znowu czuje,ze czas ucieka mi na zbyteczne pierdoly. A ja niestety do cierpliwych osob nie naleze, o co to nie... Ale ze 1.30 godziny dalam rade, tez sie dziwie. W koncu nie wytrzymalam. Zapytalam Pana grzecznie jak dlugo to bedzie trwalo. Sprzedawca nie umial sobie poradzic z system operatora. Porownalam ich prace do pracy i oblugi klientow w polskich punktach sprzedazy. Z moich doswiadczen pamietam, ze odbywalo sie to znacznie sprawniej. Pan zrobil sie czerwony na twarzy i zaczal tlumaczyc, ze dopiero zaczal tutaj prace. ..

Zrobilo mi sie go zal i znowu skarcilam sama siebie, za swa niecierpliwosc i nieumiejetnosc radzenia sobie w takich chwilach. Pomyslalam o recesji i jego nowonabytych umiejetnosciach i bylo mi bardzo smutno, iz znowu spojrzalam na sprawe z wlasnej perspektywy. Przeciez nalezalo doczekac do konca spisania umowy. Ja jednak znowu dalam poniesc sie temu negatywnemu duszkowi. Ehhhh jestem wsciekla na siebie. Tyle obiecuje sobie, tak bardzo chce sie zmienic i nic... nic z tego nie wychodzi. Nie widze efektow. Ilekroc mam szanse ukazania pracy nad sama soba, wychodzi inaczej. A Panu, bardzo uprzejmemu poza calym opoznieniem, nie chcialabym zaszkodzic, bo zlosliwosci we mnie chyba bardzooooo malo.

Zmiano przyjdz do mnie, prosze, blagam, przybadz.


Moze jutro? Moze jutro sie uda?

Tak bardzo bym przeciez tego chciala...

niedziela, 4 kwietnia 2010

GUINNESS










W zeszlym tygodniu wybralismy sie na wycieczke do Muzelum Guinnessa. Bylo naprawde ciekawie. Dowiedzialam sie na czym polega tajemnicy tego gatunku alkoholu. W zasadzie nie piwa, gdyz tak naprawde Guinness jest Guinnessem, a nie piwem jako takim. Browal zalozyl w 1759 w Dubline Artur Guinness. A sama fabryka odniosla niesamowity sukces w samej Irlandii jak rowniez na calym swiecie.
Wstep nie nalezy do najtanszych, kosztowal nas 17 euro za osobe.
Samo muzelum jest bardzo ciekawe, choc spodziewalam sie czegos wiecej. Czegos na miare tej welkiej marki. Malo w nim staroci i pamiatek. Choc na 3cim pietrze mozna podziwiac gabloty z akcentami sprzed lat.

Wycieczka po muzelum zaczyna sie od ogolnej opowiesci przewodnika o browarze a pozniej na kazdym poziomie dowiadujemy sie czegos wiecej o samym zalozycielu, ale przede wszystkim recepturze Guinness'a oraz samej procedurze koniecznej do wytworzenia tegoz wybornego trunku. Najwazniejszymi skladnikami browaru jest jeczmien, chmiel, woda. Na bazie tych skladnikow powstaje wlasnie Guinness, ktory jest afrodyzjkamiem rowniez.

Przechodzac przez kolejne pietra wspoluczetniczymy poniekad w samym procesie powstawania brawaru (dzieje sie to niemal na naszych oczach - na plazmach widzimy cala jego prdukcje) na koniec uczestniczymy w "mini kursie" wlasciwego nalewania Guinnessa. Jest to bowiem sztuka. Do nalania tegoz ciezkiego, czarnego napoju potrzebny jest specjalny rytualu. Zaczynamy od powolnego nalewania Guinness'a do Pinta po jego sciankach, po napelnieniu naczynia odstawiamy je na okolo 2 min, celem opadniecia piany, po czym dopelniamy pint do jego konca.


Na zakonczenie otrzymalismy certyfikaty przejscia przez kurs serwowania alkoholu. A finalem wycieczki jest moment skonsumowania pinta na szczycie Muzelum - Graviti - z ktorego podziwialismy widoki Dublina.

Ehhhh bylo wybornie.














Cinszka jest


Zmiane pracy traktuje obecnie w kategoriach "Niemozliwe". Postanowilam wiec zmienic podejscie do niej. Czcigodna praco miej to na uwadze - prosze. Postanowilam podejsc do niej inaczej, zaczac ja lepiej poznawac, polubic ja, zaprosic do siebie jak niespodziewanego, aczkolwiek milego goscia, zastanowic sie nad nia glebiej, odrzucic to szybkie powierzchowne nan spojrzenie. Jednym slowem postanowilam, ze to ja sie zmienie... Jak mawial moj tato, to klient idzie do sklepu a nie sklep do klienta. Cos w tym jest.


Mialam cudnowna szefowa a wraz z nia czulam powolanie do swojej pracy. Choc liczenie, cyferki zawsze byly mi dalekie (pomijajac liczenia na sama siebie) podczas wspolpracy z nia mialam nieodparte wrazenie, iz nie jest to wcale takie zle, to co robie obecnie. Wraz z nowa Menedzerka moje podejscie zmienilo sie tak szybko jak szybko odeszla poprzednia. Zniecheclam sie, pozniej znowu zaczelam probowac polubic ja, znienawidzlam ja znowu dla odmany, zaczelam szukac nowej, ciekawszej pracy, hmmm bez efektow, a pozniej ehhh pozniej opadlam calkowicie z sil i pomyslow co z tym fantem zrobic?. Zabraklo mi po prostu pomyslu.

Wszystko o dupe rozbic, nic sie nie zmienia a ja ciagle w stresie. A ze jestem uparta jak osiol, i ze czesto obstaje przy swoim, choc pozniej przyznaje racje innym, pomyslalam dzisiaj, iz byc moze i tym razem cos w tym jest. Czy jest?


Morze mnie uspakaja. Cotygodniowe spacery wokol wyseplek, po piaslku, po skalkach powoduja, iz bardzo sie odprezam, podchodze z dystansem do wielu spraw. Choc w moim przypadku przychodzi to naprawde trudno...

Anyway, dzisiaj wlasnie takie przemyslenie przyszlo mi do glowy. Ze musze sie zmienic, ze musze stanac na wysokosci zadania i polubic to miejsce, w ktorym przeciez spedzam szmag czasu.

Brak mi tam polskiej duszki, ktora zrozumie i ... i... po prostu zje ze mna lunch, pogada, wymieni sie ksiazkami i poglodami o zyciu. WSZYSCY WYJECHALISCIE ZOSTAWIAJAC MNIE SAMA...TESKNIE ZA WAMI MOI PRZYJACIELE...


Ufam jednak, iz na efekty nie przyjdzie mi dlugo czekac. Bede sie bardzo starac, Obiecuje!!!!!!



piątek, 2 kwietnia 2010

Mila niespodzianka


Wczoraj zostalam zaskoczona uczciwoscia ludzi. Otoz zakupilam dwa bilety na festival tanca, ktory odbedzie sie w maju w Dublinie. Jakoz kupilam go z duzym wyprzedzeniem, nalezala mi sie znizka (spora!!!), ktore nie zaznaczylam dokonujac zakupu w internecie. Przeoczylam.
Wczoraj odebralam telefon od organizatora z informacja, iz zaplacilam za duzo i nalezy mi sie zwrot pieniazkow.

Bylam poztywnie zaskoczona uczciwoscia organizatora.

Mysle, iz bez tego zabawa bylaby przednia, ale przy znacznej znizce bedziemy bawic sie fantastycznie.

WESOLYCH SWIAT

sposob bycia

Nie wiem czy ktos to w ogole czyta, gdyz domyslilam sie po czasie... ze na zadnym z czytanych przeze mnie blogow nie zostawiam znaku po swoiej stronce ...Innymi slowy nikt nigdy nie dowie sie o moim istnieniu.

Anyway, moje zycie ostatnio to istne szalestwo.
Trenuje zawziecie. Nie spuszczam z oczu limitu biegow koniecznych do zrelizowania w danym tygodniu. Zauwazylam przy tym, iz moje dwukrotnie zlamane nogi odczuwaja to nieziemsko. Jednak nie poddam sie. Postawilam sobie nawet cel, ze dolaze wszelkich staran by byc w 1szej dziesiatce. Innymi slowy znaczy to, iz musze przebiec 10 km w 45 min max. Dam rade. Znam siebie dosc dobrze. W takich sytuacjach nie poddaje sie bez walki, tym bardziej, iz Monsz mnie wspiera, kibicuje, mierzy czas i zacheca. Nic nie zacheca bardziej niz wiara osoby kochanej.
A nastepny, to moze juz cos bardziej ciekawego. Coraz bardziej mysle o zarejstrowaniu sie w maratonie, ktory odbedzie sie w NY w listopadzie.

Z innej beczki. W pracy, w mojej grupie jestem ja i reszta. Ja to ja, reszta to Irlandczycy. Po 4 latach pracy w tymze banku, olsnilo mnie, ze nigdy nie bede ich czescia. Hmmm probowalam wszelakich metod przyblizenia sie do nich i nic... Nic nie daje oczekiwanym rezultatow. Czuje sie w tej grupie jak aliens z nikad. Coraz wiecej moich przyjaciol - Polakow, Wegrow, Slowakow skarzy sie na podobne niedogodnosci w pracy. Czyzby tak dalece nas nie lubiano, a moze kraj ten nie jest gotow na przyjecie tak duzej ilosci imigrantow.
Nie mialam tego problemu bedac w Stanach, choc tam "na serio" nie pracowalam, raczej bawilam sie praca w czasie wakacji. Jednak nie dotykalo mnie niz zlego za to, iz jestem Polka w amerykanskim teamie, tak jak dotyka mnie to tutaj. W ostatnim czasie znosilam to coraz gorzej. Az nagle mnie olsnilo, iz zamierzam to olewac. Byc soba, nie udawac kogos kim tak naprawde nie jestem. Choc ciezko byc tam soba wole to niz naginanie sie do ich sposobu bycia.

środa, 3 marca 2010

Rejestracja

Dzisiaj zarejestrowalam swoje dane na zblizajacy sie Mini Marton. Zgodnie z tym co pisalam, maraton odbedzie sie 7go czerwca w Dublinie.

Juz nie moge sie doczekac....Czeka mnie kilka miesiecy ciezkiej pracy, ale wiem, JESTEM PEWNA, ze dam rade.

Po powrocie z Polski bede kontynuowac swoje treningi i przygotowania. Limit tygodniowy musi byc zachowanyl.

Czekajcie na mecie ;-)
Pozdrawiam, Tabdel E

Szczescie


Jestem szczesliwa, iz tyle rzeczy ostatnio dzieje sie w moim zyciu... Rzeczy pozytywnych. Jestem szczesliwa, iz dzieki swojej determinacji, planom, staram sie osiagac drobnymi kroczaki to co zaplanowam. Ten rok zaczal sie niesamowicie, a przede mna przeciez tyle wspanialych wydarzen. Slub, maraton, wyprawa do Chin.
Ale i tych mniejszych, treningi, pokonywanie bolu i zwalczanie swych niedoskonalosci.

Poraz pierwszy w zyciu stwierdzam, ze to wcale nie jest takie trudne, nie jest wcale trudne byc szczesliwym. Bo nie trzeba sie zenic, czy jechac do Chin by zmierzyc sie ze szczesciem. Chodzi glownie o osiaganie swych zamierzen, dazenie do zdobywania "wierzcholkow gor". Mniejszych lub tych na miare najwazniejszych w zyciu. Tego wlasnego Mont Everest.

Fakt, moich reularnych cwiczeni, regularnego biegania rownie mocno mnie cieszy jak zblizajaca sie podroz do Azji. Podkreslam, ze podroz odbedzie sie bez znajomych, bez Meza. Czasem dobrze jest pobyc samemu, poukladac balagan na polkach i zlapac dystans do wszystkiego w okol.

Zdecydowanie zgadzam sie z teza, iz pozytywne zdarzenia przyciagaja kolejne pozytywne i ze od nas samych zalezy bardzoooo wiele.
Wierze, ze jeden usmiech zostanie odwzajemniony. Ze tak naprawde licza sie drobne gesty, ktore na pewno wroca do nas z wieksza sila.

Dzisiaj jestem szczesliwa. W zasadzie nic wielkiego sie nie zdarzylo. A jednak w srodku czuje, iz rozpiera mnie pozytywna energia. Co prawda po ostatnim treningu nie bylam w stanie przejsc swoich 11 km, ktore pokonuje od miesiescy kazdego dnia, ale w konsekwencji dalam rade.
Trzeba cieszyc sie z drobnych rzeczy, by moc przyjac te wielkie z rownym rozmachem ;-)

Pozdrawiam cieplo.
E